Srebrnoszare z myszowatymi płetwami, niewielkie 25 – 30 centymetrowe leszczyki nie zachwycają ubarwieniem i nie stanową trofeum. Ot „podleszczaki” mówimy o nich pobłażliwie i trochę lekceważąco, choć – powiedzmy szczerze – stanowią chleb powszedni zarówno dla spławikowców, jak i tych z nas, którzy z zamiłowania łowią z gruntu.
Zupełnie inne zdanie będziemy mieli o takim 2 – 3 kilogramowym leszczu, który ma 50 – 60 cm długości – „piękna łopata” powiemy. I słusznie. Duże łuski połyskujące ciemnym, niekiedy spatynowanym złotem, z którym kontrastuje brunatny lub ołowiany grzbiet i prawie czarna płetwa grzbietowa. Niestety by złowić takie leszcze wędkarz musi się uzbroić w cierpliwość i kilkudniowe nęcenie danego łowiska. Wyniki łowców białej ryby zależą właściwie od trzech elementów: zanęty, przynęty oraz techniki połowu (oczywiście oprócz warunków pogodowych). Jeśli chodzi o ostatni problem proponuję zastosowanie zestawu przegruntowanego.
Zasada jest prosta: 50-70 centymetrowy przypon (o 0,02 cieńszy od żyłki głównej) z haczykiem i obciążeniem podstawowym leży na dnie. W połowie długości przyponu lub 10-20 centymetrów od haczyka zaciskamy małą śrucinę doważającą, zwaną również sygnalizacyjną. Jest to bardzo naturalny sposób podania leszczom przynęty, która leży swobodnie na dnie lub – w przypadku przepływanki – przesuwa się po nim. Najwięcej kłopotów sprawiać może zacięcie. Zanim utrafimy ten właściwy moment, sporo brań zmarnujemy. Sprawa polega na tym, aby ustalić, czy zacięcie powinno być w chwili przechylenia, przytopienia, czy może drgania spławika lub czekać na wyłożenie – może okazać się że było za późno. Jest to istotny problem, czasem w literaturze wędkarskiej napotkać można zalecenia, sformułowane mniej więcej tak: kiedy bierze leszcz to spławik najpierw pochyla się (pierwsze tempo), potem wykłada się na powierzchni wody (drugie tempo), a później jest pociągany w głąb. Dopiero w tej fazie – tak piszą niektórzy – trzeba zaciąć. Nie należy rygorystycznie przestrzegać tych rad, gdyż są bałamutne. Im delikatniejsza niewielka przynęta, tym zacięcie powinno być szybsze. Żadne tam trzy tempa! Na wyłożenie i pociąganie przynęty należy czekać tylko wtedy, gdy wędkarz jest pewien , że w łowisku są większe, powiedzmy kilogramowe leszcze, a na haczyku ma rosówkę lub pęczek czerwonych robaków, wtedy istotnie warto opóźnić zacięcie. Ale jak często łowimy złotawe łopaty ?... Codzienność zadowala nas mniejszymi sztukami.
Jeśli chodzi o zanęty, to trudno wybrać tą jedną jedyną, która zagwarantuje nam sukces i wędkarskie doznania …, gdyż producenci zanęt prześcigają się w różnorodności kolorów, zapachów i rybich przysmaków, które mają nam zagwarantować efekt wyholowania przysłowiowej „łopaty”. Tak naprawdę musimy sami dobrać odpowiednią zanętę do danego łowiska, na zasadzie prób i błędów wędkarskich, o ile nie zabraknie nam cierpliwości i zapału. Dodatkowymi produktami, które wzbogacą naszą zanętę leszczową mogą być biszkopty mielone, wiórki lub mączka kokosowa, mielone orzeszki ziemne, suszone i mielone pierniki, kopro-melasa oraz wiele innych składników, które dostępne są w sklepach wędkarskich. Doskonałym dodatkiem są również mielone razem z łupinami ziarna słonecznika, dzięki nim zanęta dobrze pracuje. Wszystkich tych dodatków nie powinniśmy dodawać w proporcji większej jak 5-10% całej masy zanętowej. Niezastąpionym uzupełnieniem zanęty są białe robaki lub pinka, nie mówiąc już o jokersie czy ochotce. Najskuteczniejszą przynętą będą zarówno białe, czerwone robaki zakładane na haczyk po 3-4 sztuki połączone z ziarnek kukurydzy – tak zwana „kanapka”. Wypróbujmy zatem różne „robaczkowe” kombinacje, gdyż może okazać się ze sukces naszych połowów zależeć może właśnie od tego typu kombinacji , na pozór mało istotny fakt w szczególe jest bardzo skuteczny. Zapewne, trudno porównać lipcowe połowy z sierpniowym leszczowym urodzajem, ale satysfakcja wędkarza będzie również niesamowita, jeśli uda nam się zwabić i złowić przysłowiową „łopatę”.
Sławomir Skierski
Odsłony: 1587