Sierpc. Poradnik młodego wędkarza
Prezentujemy dzisiaj kolejny odcinek naszego cyklu redagowanego wspólnie ze Sławomirem Skierskim, prezesem sierpeckiego koła wędkarskiego PZW Kasztelan. W tym numerze omówimy specyfikę połowów płoci.
Nie wiem, dlaczego zimowy potów płoci spod lodu ma dla mnie taki dziwny, nieprzeparty urok. Jest to zupełnie niezrozumiałe. Jestem przecież zmarźlakiem, łatwo chwytającym różne zimowe infekcje i wiele zachodu kosztuje mnie to żeby z kolejnej wyprawy na lód nie wrócić skostniały z całkowitą pewnością, że następne dwa tygodnie upłyną mi na kurowaniu się z grypy, kataru czy innej przeziębieniowej dolegliwości.
A jednak gdy więc wieści z zaprzyjaźnionych stron donoszą, że już, a rodzina i sprawy pozwolą, wszystkie myśli pracują na tę chwilę. Ochotka, mormyszki, zanęta, spławiki, ubiór i co tam jeszcze, wypełniają sens życia. I wreszcie stało się. Rodzina jeszcze smacznie śpi, a ja już nad dziurką, starannie oczyszczoną z odruchów lodu, gruntuję... Czy dno nie zmieniło charakteru od ubiegłego sezonu? Czy płotka jest już rzeczywiście w łowisku?
Na początek opuszczam na „dziesiątce” mormyszki z ochotką w nadziei, że nie będzie to jazgarz czy okonek Płoć z rzadka tylko kręci się w tym towarzystwie. A moja wygłodzona wyobraźnia tęskni do srebrnołuskiej krasnookiej. Co w niej takiego? Walory kulinarne? Nie! Nawet wręcz odwrotnie ! Już słyszę cierpką uwagę domowej „władzy”, że „znów ta oścista miernota!” Co mnie do tej rybki ciągnie? Irracjonalna miłość? Jeśli tak, to jakaś dziwna, bo ona sama nie cieszyłaby się z tego afektu...
Mija kilka minut, a kiwak ani drgnie. Wreszcie delikatne kiwnięcie i żyłka żyje! To chyba Ona ! Żyłka jedzie w palcach do góry. Pokonanie tych sześciu metrów jednak trwa. W ciemnej jeszcze toni parę srebrnych błysków błysków wreszcie jest! Wystraszona i piękna. Ale niezbyt okazała.
Haczyk zaczepił tylko górną wargę. Wyczepiam go ostrożnie i wypuszczam bidulkę z powrotem do wody. Zamachała na pożegnanie ogonkiem... już jej nie ma Można nęcić! Ładuje do pojemnika zanętowego trzy łyżeczki lekko wilgotnej zanęty, składającej się z potłuczonych w moździerzyku płatków owsianych z jęczmiennymi, delikatesowej tartej bułeczki, kaszy manny z kukurydzianą oraz nieznacznie przeterminowanego mleka w proszku. Największe kawałki w tej zanęcie to strzępki płatków o wymiarze 2 x 3 mm. Przydałoby się jeszcze trochę otrąb mielonych, bo one dobrze „pracują” nad dnem.
Opuszczam pojemnik na półtora metra pod lód i szarpnięciem za linkę uwalniam ładunek. Przypadam okiem do otworu i widzę, jak biaława, „dymiąca” chmura rozchodzi się coraz szerzej. Rozejdzie się plamą szeroką na kilka metrów. Dobra nasza! Ponownie ładuję pojemnik dwiema łyżeczkami zanęty i opuszczam na głębokość około czterech pół metra. Do dna będzie jeszcze z półtora. Szarpnięcie i pojemnik jedzie w górę ,a druga porcja opada na dno w promieniu do metra. Razem z trzecią porcją (łyżeczka) wkładam do pojemnika kilka ochotek. Jest to prezent dla najgorliwszej ze stadka, która pierwsza odkryje smakowity kąsek w samym epicentrum i zwabi do niego „starszyznę”. Tym razem pojemnik jedzie pewnie do samego dna i otwiera się samoczynnie. Dla pewności jeszcze jedno szarpnięcie i pojemnik wędruje do torby. Sięgam po spławikówkę. Staram się rozwijać ją spokojnie, bez pośpiechu, bo nęcenie przejawi się dopiero za kilkanaście minut, a wszystko trzeba zrobić dokładnie. A jednak już czuje podniecenie. I tu znów błysk refleksji. Dlaczego, właściwie, wybieram tę metodę? Przecież wielu, jeśli nie większość wędkarzy łowi płoć na mormyszki z kiwaczkiem. Uważa nawet, że jest nowoczesna bardziej aktywna i elegantsza. A mnie ciągle „rzuca się na myśl” ta spławikówka.
Może to urok specjalnego spławika , którego czubek tak kolorowo odcina się od czerni w otworze? Może łatwość operowania wędziskiem, szybkość holu, wyprowadzającego rybkę w mgnieniu oka ponad żerujące stadko? A może wreszcie mniej irytacji z powodu nie tak częstego zaczepiania grubszej żyłki głównej o przymarzające okruchy lodu i śniegu, tak beznadziejnie klinującej się na wietrze? Pakt faktem że w dziurce wisi spławikówka. Choć na razie bez efektu. Więc znowu dywagacje. A może cienki przy- pon z dwunastki jest za krótki, by przynęta zachowywała się naturalnie ? Mierzy chyba ponad półtora metra. Więc to jednak nie to. Trzeba czekać.
Lecz wreszcie jest długo oczekiwany sygnał! Spła- wik lekko zakołował, podskoczył śmiesznie dwa razy i powoli zaczął pogrążać się w toni. Jeden ruch wędziska i drgający zestaw jest już dwa metry nad stadnikiem. Korbka w ruch i na światło dnia wypływa pierwsza „wymiarówka”. Rutynowe ruchy wyhaczenia , założenie ochotki i zestaw pod wpływem sporego, jak na warunki zimowe, obciążenia 2,5-3 gramów samoistnie lub raczej grawitacyjnie schodzi w dół, za- bierając żyłkę z odblokowanej szpuli. Za chwilę powtórzenie miłego sygnału, hol i do towarzystwa przybywa druga wymiarówka To dwie „szybkobieżne harcowniczki”, które szybkim atakiem na epicentrum dadzą przykład innym. Oby była wśród nich również „starszyzna”.
Zestaw znów wędruje na dno. Obmarzająca żyłka trudno schodzi ze szpuli. Następną będę holować palcami Szkoda czasu na każdorazowe zwijanie zestawu. Gruba żyłka ułożona zwojami na tafli oczyszczonej z dużych odłamków lodu, łatwiej schodzi w toń. Trzeba tylko uważać, żeby opuszczając przypon nie trafić w pętlę żyłki głównej i nie zawiązać supła. Spławik można już unieruchomić. Będzie o jeden punkt tarcia żyłki mniej. Znów chwila napięcia i spławik, tym razem beż żadnego kołowania nurkuje powoli, lecz zdecydowanie. Wędka w górę i już wiem, że podeszła “starszyzna”. Jest pierwsza “dwudziestka”. Założenia zaczynają się potwierdzać. Teraz tylko szybkości działania. Zamiast kłopotliwej w zakładaniu na haczyk ochotki wędruje błyskawicznie osadzany wałeczek topionego serka, wyciśnięty ze strzykawki Skutkuje tak samo. Rutynowe czynności zajmują niewiele czasu. Żadnych zbędnych ruchów! Tylko wędka w górę, parę “machów” ramionami, wyhaczenie ryby, wałeczek na grot i zestaw do wody. Ruchy stają się miarowe jak w zegarku. Świat zewnętrzny przestał istnieć. Widzę tylko tę dziurkę i pogrążający się spławik.
I od czasu do czasu tę srebrnołuskę. Znów ładna sztuką dobre trzy centymetry ponad dwadzieścia. I znów. I jeszcze. Czas się zatrzymał, przestał istnieć. Nie czuję chłodu... Nic dodać, nic ująć. Jak widać wędkarstwo to coś wyjątkowego, gdzie pierwiastek sportowy łączy się z obcowaniem z naturą. Żeby to zrozumieć i poczuć trzeba samemu chwycić wędkę i spróbować swoich sił. Oczywiście może nie od razu na lodzie.
Autor: Sławomir Skierski, Kolo PZW Kasztelan
Mariusz Turalski
Artykuł dzięki uprzejmości redakcji Kuriera Sierpeckiego.
Odsłony: 1228